W 2012 roku pojawiła się na rynku najnowsza, szesnasta(!!!) płyta Robert Cray Band, która dla wielu fanów miała być czymś nowym, dotąd niespotykanym. Jednak artysta postanowił skorzystać ze sprawdzonych rozwiązań i przedstawić swoje najlepsze oblicze.Tak, jestem bardzo szczęśliwy że nagraliśmy ten materiał. Ten album to będzie tak naprawdę cały Robert Cray. Płyta jest wynikiem połączenia różnych stylów i naszego podejścia do muzyki. Jest tam przede wszystkim blues, ale również trochę eksperymentalnych nut. Na liście utworów jest m.in. „Side Dish”, osadzony w klimacie rock'n'rolla lat 50.
Album rozpoczyna, chyba najlepszy z utworów "(Won’t Be) Coming Home", mówiący o straconej miłości, przy jednoczesnym akompaniamencie jakże charakterystycznej dla Craya gitary. Dla ciekawskich dodam, że na płycie Robert szarpie struny Fendera Stratocastera sygnowanego swoim nazwiskiem:
Kolejnym utworem, który przykuł moją uwagę jest "I'm Done Cryin'", o swoim wręcz soulowym charakterze (dodatkowo uwydatnionym sekcją instrumentów smyczkowych).
Za tak różnorodny charakter materiału, który znalazł się na płycie z pewnością odpowiedzialny jest po części producent Kevin Shirley (znany ze współpracy m.in. z Aerosmith, czy Iron Maiden).
Mamy jednak wrażenie (wraz z osobą, z którą dane mi było wysłuchać album), że troszkę brakuje mocnego wokalu Craya, znanego choćby z takiego utworu jak "Time Makes Two"...
Nie sposób jednak opowiedzieć o wszystkich emocjach zawartych na "Nothin But Love", dlatego gorąco zachęcam do przesłuchanie tegoż albumu.
http://www.youtube.com/watch?v=ViDgt38wWmw&autoplej=0&kolorek=123456&w=320&h=240&typek=1

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz